Propozycje programowe na spotkanie
Jeśli już o wyzwaniach apologetycznych mowa, to IMHO największym z nich jest to, że mało kto rozumie wewnętrzną logikę wiary katolickiej. Lekcje religii jej w dalszym ciągu nie tłumaczą, a są jedynie czymś w rodzaju prezentacji tego, na czym to polega, że się jest katolikiem. Dlatego właśnie mamy całą masę przepisów, obyczajów, dogmatów, które trzeba "irracjonalnie" przyjąć bez dowodu jedynie na podstawie autorytetu Kościoła itp itd. A potem apologetyka wyskakuje nam niczym królik z kapelusza, bo potem trzeba to wszystko... obronić przed zarzutami.

Otóż cała siła Reformacji polegała (i polega dalej!) na tym, że to wszystko jest jakoś tam logicznie uzasadnione; jednym słowem "trzyma się kupy". Nie mówi się, że tak ma być bo od początku Kościół tak wierzył, ale że "tak mówi Biblia", a jest to księga niesprzeczna, więc można z niej wysnuć racjonalne wnioski. Cóż z tego, że są to wnioski mocno niedokładne (albo jawnie błędne), skoro są poparte jakimś tam jednak rozumowaniem, a nie samym tylko autorytetem i Tradycją...

Otóż współczesna kultura naukowa zupełnie nie kupuje rozumowania "bo tak było od początku i trzeba się tego trzymać", bo inaczej wciąż trzeba by wierzyć w geocentryczny wszechświat, choroby jako wynik "nierównowagi czterech humorów", flogiston itp itd. Dlatego właśnie wiarę trzeba przedstawiać jako pewnego rodzaju wizję, która nie tylko jest niesprzeczna z rozumem, ale jeszcze odpowiada na podstawowe ludzkie tęsknoty i oczekiwania. Tymczasem "religia" to raczej zbiór zasad, o których trzeba poinformować, i których zachowanie trzeba jakoś wymusić (kijem lub marchewką, ale jednak).
Tylko, że to wszystko ma niewiele wspólnego z Ewangelią. Tam Jezus pojawia się jako wypełnienie wszystkich obietnic i oczekiwań zarówno Izraela jak i pogan. Jego Osoba jest ostatecznym odsłonięciem człowieka sobie samemu, ukazaniem jego powołania i drogą do tego, jak je wypełnić. Jesteśmy o lata świetlne od reguł religii.
NB. Reguły są potrzebne, ale to nie one są istotą sprawy.

Zauważmy choćby taki drobny szczgół: dlaczego młodzież w gimnazjach i liceach wciąż się uczy "religii" zamiast "teologii katolickiej"? To tak jakby wciąż się uczyła "rachunków" zamiast "matematyki"! A tymczasem taki Claude Tresmontant twierdził, że teologii powinno się uczyć jak matematyki - a ja się coraz bardziej przekonuję, że "coś w tym jest". Otóż nasza wiara jest niezwykle subtelna, logiczna i wymagająca nieustannego pogłębienia. Jej zasady są wynikiem wielowiekowych doświadczeń i świadczą dogłębnym rozumieniu ludzkiej natury, której często brak współczesnym naukom humanistycznym. Ale tu trzeba ludzi nauczyć myśleć, a nie tylko stosować się do przekazanych przez Tradycję zachowań. Jak na razie widzę, że przegapiliśmy pontyfikat Benedykta XVI, który był wręcz przesiąknięty owym "racjonalizmem wiary"
NB. BXVI mówił o wierze jako o "logike latreia" = logicznym oddawaniu czci Bogu [por. Rz 12,1-2].
Teraz wieją nieco inne wiatry z Rzymu - i obawiam się, że zainteresowanie apologetyką ustępuje miejsca kwestiom ściśle moralno-społecznym. Ale my powinniśmy jak najbardziej wpisywać się w poprzedni nurt, bo może znów wypłynie z powrotem za kilka lat.


  PRZEJDŹ NA FORUM